Football Manager 2015 jest od przeszło dwóch tygodni najnowszą wersją serii. Od kilku lat późną jesienią walczę ze sobą przez niemal trzy miesiące powstrzymując się przed instalacją najnowszej wersji gry w oczekiwaniu, aż „tfurcy” załatają wszystkie dziury, poprawią błędy, pozbędą się koszmarów. Tak się składa, że gra staje się dla mnie w pełni grywalna dopiero po zimowym okienku transferowym, kiedy Sports Interactive przy okazji styczniowego update’u wypuszcza także ostatnią łatkę do Football Managera poprawiającą resztki niedociągnięć. Przełom stycznia i lutego od wielu już lat stał się dla mnie okresem premiery Football Managera. Wówczas odkładam na półkę wersję poprzednią i sięgam po następcę.
Składa się jednak także i tak, że w tym swoim geriatrycznym uporze tkwię sam, a jeśli nie sam, to w bardzo nielicznym gronie. Większość z Was rzuca się w objęcia nowej wersji z niecierpliwością dziecka odpakowującego prezent, tudzież przynajmniej zagląda doń z nadzieją, że może tym razem…
Nic z tych rzeczy. Przełomu nie przyniósł ani FM 2012 (oceniany ostatecznie przez wszystkich bardzo wysoko), ani FM 2013, ani zeszłoroczny. Wiemy już, że FM 2015 wyjątkiem nie będzie. Nie zmienia to jednak faktu, że rozgoryczenie fanów gry (czytaj: klientów) podkreślone dodatkowo kibicowskimi emocjami (czytaj: oczekiwaniami) jest za każdym razem olbrzymie.
Jako, że moja komputerowa przygoda z tą menedżerską serią zaczęła się dokładnie 22 lata temu (od gry Championship Manager wydanej przez Domark w 1992 roku),
a od 15 lat wgryzam się z pasją w taktyczne meandry kolejnych silników (od CM 3 z 1999 roku), ze zrozumiałych przyczyn moje oczekiwania oraz nadzieje wobec kolejnych wersji Football Managera mają temperaturę tylko nieco powyżej 37 stopni, więc nie można tego nawet nazwać stanem podgorączkowym. Tymczasem obserwując dyskusje i komentarze dotyczące wersji FM 2015 widzę, że ciepłota ciała uczestników nie spada poniżej 42 stopni. Pozwólcie, że wyleję nieco chłodnej cieczy na rozpalone głowy.
Po pierwsze, żyjemy w czasach ogromnych ilości, a nie wysokich jakości. Z wrażeniem podchodzimy do liczby krzeseł produkowanych co roku przez pewnego szwedzkiego producenta, długości mostu nad cieśniną Akashi czy, zbliżając się nieco do naszego podwórka, od jak dawna pewien bramkarz pewnej madryckiej drużyny nie wpuścił nic do reprezentacyjnej bramki (edyta: dawno już wpuścił i wpuszczać nie przestał).
Globalizacja, maksymalizacja, rekordomania. Tymczasem zachwyt nad pięknem taboretu wykonanego przez stolarza mija nam w momencie poznania jego ceny. Uznanie dla konstruktora Mostu Brooklińskiego przykrywa przykry widok jego obecnego stanu, a o wyczynach amerykańskiego bramkarza w meczu z Belgią nie pamięta pewnie już zbyt wielu. Cóż. Taki świat. Nie ma się co gniewać. Proszę jednak nie starać się oszukiwać swojej własnej inteligencji: kupujemy program komputerowy (czytaj: Football Managera 2015) za średnio 120 złotych. Nie ma prawa być niezawodny. Może być co najwyżej… jedyny?
Po drugie, żyjemy w czasach nagradzających spryt, pomysłowość i przedsiębiorczość, a nie uczciwość, pracowitość i rzetelność. Płacimy krocie ludziom, których jedynym zadaniem jest przechytrzyć konkurencję i nie dać się okpić. Ci, którzy szlifują, sieją lub budują, są z reguły najgorzej opłacani. „Tfurcy” Football Managera mieli doskonały pomysł: gra dla kibiców piłkarskich, która pozwoli im realizować swoje własne marzenia, rewanżować się za porażki oraz zaspokajać potrzebę współuczestnictwa w igrzyskach.
Czemu pomysł jest doskonały? Bo to grupa liczna, lojalna i notorycznie niezaspokojona. Klient idealny. Po co więc inwestować miliony dolarów w rozbudowany dział do wypełnienia bazy danych oraz testów, skoro nasi klienci sami z przyjemnością zrobią to za nas? I proszę nie starać się oszukiwać swojej własnej inteligencji: kiedy przestaniemy pomagać SI w rozwijaniu ich produktu, seria się skończy.
Po trzecie, proszę używać swojej własnej inteligencji: premiera Football Managera 2015 (jak sama nazwa wskazuje) będzie miała miejsce 31 stycznia 2015 roku.
Nie wcześniej.
Patrząc na screen z CM, żałuję, że mnie nie było w czasach kiedy wszyscy się w to zagrywali...